top of page
Szukaj

„CHLOROFIL Z AUTOSTRADY, CZYLI JAK ASFALT STAŁ SIĘ SUPLEMENTEM DIETY”

Autor - Dariusz Matt Truszczyński: z drogi, 42 kilometr tego dnia, gdzieś między Ostródą a Gdańskiem


Kiedy przemierzasz kraj setkami kilometrów tygodniowo, asfalt zaczyna mówić do ciebie. Czasem klnie pod kołami, czasem wzdycha, ale ostatnio... wyznał mi coś zaskakującego. Szepnął: „Jestem równie naturalny jak chlorofilina sodowo-miedzianowa, ten płynny 'zielony eliksir', co to ludzie teraz piją na zdrowie”.

Zatrzymałem się. Na stacji benzynowej wzięło mnie na refleksję. Bo skoro asfalt — pochodna ropy naftowej, a ta z kolei zrobiona z pradawnych roślinek i żyjątek z morskich głębin [1]— to może i on, biedaczek czarny, też powinien być sprzedawany w szklanych buteleczkach, z etykietką „naturalny”.

Zadziwiające to czasy. Kiedyś człowiek myślał, że naturalne to coś, co rośnie. Że zielone to liść, a nie syntetyczny barwnik. Ale dziś wystarczy parę zakrętów w laboratorium i bum — oto chlorofilina, czyli chlorofil po przejściach, z dodatkiem miedzi i sodu, pięknie „zhomogenizowany”, zdezynfekowany... aż niepodobny do swego liściastego przodka.

Chlorofilina — zielony Frankenstein

Zanim zaczniesz wierzyć, że to, co zielone, to z natury dobre, posłuchaj tej opowieści z trasy E7. Wjeżdżam w oparach spalin do kolejnego miasta, a w radiu reklama: „Płynny chlorofil — naturalny detoks, energia prosto z roślin!”. I tu mnie właśnie trafia — nie grom z jasnego nieba, ale grom z rozumu.

Bo chlorofilina sodowo-miedzianowa nie ma z naturalnością wspólnego absolutnie nic poza kolorem. Jest produktem przemysłowym, tworem chemii, sprytnie udającym to, czym nie jest. To jakby wziąć marchewkę, rozpuścić w kwasie, dodać cynku, pokolorować na pomarańczowo i sprzedawać jako „naturalny sok z ogródka babci”.

Chlorofilina to związek półsyntetyczny lub syntetyczny. W laboratorium usuwa się z prawdziwego chlorofilu magnez i zastępuje go miedzią, bo ta lepiej się trzyma i nie gnije na półce. Później dochodzi jeszcze sód, bo przecież musi się rozpuścić w wodzie. To już nie liść — to chemiczny potworek w zielonej pelerynie. Frankenzielony.

Ale co tam, skoro działa?

Tak mówią ci, którzy ją sprzedają. „Bo odświeża oddech”, „bo zasadowa”, „bo detoks”, „bo energia”. A jak zapytasz: „Dlaczego nie wypić po prostu soku z jęczmienia albo zjeść chlorelli [2]?” — odpowiadają, że to „za słabe”, „za drogie”, „za dużo błonnika”, „nie każdy trawi”.

Tyle że... to, co działa, to nie zawsze jest tym, co działa na zdrowie. Bo i heroina działa. I asfalt działa — izoluje, zabezpiecza. Tyle że nikt go nie pije. A może powinien?

Skoro asfalt pochodzi z ropy, a ropa — jak uczą w szkole — z martwych organizmów, to w gruncie rzeczy... jest przecież ORGANICZNA! Co więcej, asfalt, jak chlorofilina, ma trwałość, odporność na warunki atmosferyczne i piękny kolor — no, może nie zielony, ale za to błyszczący.

Czy asfalt może być suplementem?

Jadąc kolejne setki kilometrów, śmieję się w duchu, wyobrażając sobie nową linię „naturalnych suplementów” — Asfaltin Forte 100% pochodzenia organicznego, tłoczony na zimno z wyselekcjonowanej brei bitumicznej, bez konserwantów, za to z etycznym marketingiem. Na opakowaniu: „Produkt powstały z milionów martwych żyjątek — prawdziwa moc natury!”.

A może powinniśmy po prostu przestać udawać? Może warto powiedzieć ludziom prawdę: „Słuchaj, to, co masz w tej zielonej butelce, to chemia. Może coś tam działa, ale nie udawajmy, że to liść prosto z lasu”. Tak, jak nie wlewamy asfaltu do termosu, tak może nie wlewajmy chlorofiliny do dziecięcej butelki, tylko dlatego, że jest modna.

Zielony kłamczuch

Jako doradca zdrowotny, który przemierza rocznie ponad 40 tysięcy kilometrów, słyszałem setki historii. Jedni mówią, że po tym syntetycznym płynnym chlorofilu (czyli chlorofilinie) mają więcej energii, inni — że w końcu mają lepszy zapach spod pachy. Ale gdy pytam, czy próbowali zielonego jęczmienia, młodego orkiszu, soku z pokrzywy czy chlorelli — to robią wielkie oczy. „To trzeba pić codziennie?” — pytają. No właśnie. Prawda nie jest łatwa, nie jest błyskawiczna.

Naturalne nie znaczy łatwe

Na koniec, bo już stacja i herbata gotowa — powiem wam coś z tej mojej drogi: natura nie jest wygodna. Natura nie błyszczy na półce i nie obiecuje cudu po trzech dniach. Natura to proces. Codzienność. Liść, który trzeba zerwać, wycisnąć, wypić, poczuć. I nie zawsze będzie smakować jak miętowa guma do żucia.

A asfalt? No cóż. On przynajmniej nie udaje. On wie, kim jest.


 Autor: dietetyk, podróżnik, doradca zielonej żywności funkcjonalnej -  Dariusz Truszczyński


Bibligrafia

1. Geologia ropy naftowej i gazu ziemnego (Geology of petroleum) - A.I. Levorsen, Wydawnictwo geologiczne, 1972-01-01

2.   Richmond, A. and Hu, Q. (2013) Handbook of Microalgal Culture. 2nd edn. Wiley-Blackwell. Available at: https://www.perlego.com/book/1000497 (Accessed: 25 March 2025).

 

Szczegóły produkcji Chlorofiliny sodowo-miedziowej [3,4]:

Wykorzystując naturalne zielone tkanki roślinne, takie jak łajno jedwabników, koniczyna, lucerna, bambus i inne liście roślin jako surowce, ekstrahuje się rozpuszczalnikami, takimi jak aceton, metanol, etanol, eter naftowy itp., a jony magnezu w centrum chlorofilu zostaje zastąpione jonami miedzi. Jest zmydlany, a grupa karboksylowa powstaje po usunięciu grupy metylowej, a grupa fitylowa staje się solą disodową. Dlatego chlorofil sodowo-miedziowy jest pigmentem półsyntetycznym.

Surowiec → obróbka wstępna → ekstrakcja chlorofilu za pomocą acetonu, etanolu lub metanolu → filtracja→ poddanie działaniu NaOH (rozpuszczanie w soli)→ zastąpienie jonu magnezu miedzią → usunięcie fitolu → filtrowanie → suszenie → dodawanie wody, olejku miętowego, gliceryny → gotowy produkt (zanieczyszczony pozostałościami chemicznymi w około 5%)


 
 
 

Comments


bottom of page